Elektromobilność da się lubić, tylko trzeba ją najpierw poznać. Samo prowadzenie elektryka niewiele różni się od prowadzenia samochodu z tradycyjnym spalinowym silnikiem i automatyczną skrzynią biegów. No może trochę, zazwyczaj są trochę większe i cięższe, ale jeśli jeździmy dużymi autami, to praktycznie nie ma różnicy. Ciekawie zaczyna się robić podczas eksploatacji. Tu już nasze stare przyzwyczajenia potrafią postawić nas w mało komfortowej sytuacji. Z tradycyjnym napędem, jak kończy się paliwo to jedziemy na stację benzynową i tankujemy. Wszystko trwa kilka minut i po sprawie. W przypadku elektryków uzupełnianie „paliwa” trwa znacznie dłużej, a to już wymaga zmiany nawyków.
Wszystkiego można się nauczyć, więc dziś kolejna próba polubienia elektromobilności. Nie jest to mój pierwszy elektryk, tak samo jak nie jest to moja pierwsza Skoda Enyaq. Muszę przyznać, że ten model Skody świetnie nadaje się do odkrywania walorów tego rodzaju napędu. Szczególnie w wersji RS.
Skoda Enyaq jaka jest każdy widzi, bo trudno nie zauważyć samochodu w kolorze green mamba. Duży SUV z bardzo ładnie poprowadzoną linią nadwozia. Duży samochód, który nie przytłacza swoją masą ani rozmiarami. Trochę w tym zasługi tego obłędnego koloru. Aby zdecydować się wypuścić samochód w tym kolorze, trzeba być pewnym własnego produktu. Skoda Enyaqa nie musi się wstydzić. 300KM mocy i przyśpieszenie 6,5 sekundy od 0 do 100km/h. Do tego bateria 80kWh pozwalająca wyjechać dalej niż na sąsiednią ulicę.
No i teraz zaczyna się zabawa w oswajanie elektromobilności. Ostatnie próby były głównie w mieście. W zasadzie należy napisać w Warszawie, bo to dość istotne. Największe miasto, siedziba centralnych urzędów i wielkich firm, a to zobowiązuje do inwestycji w nowe rozwiązania. Min. w elektromobilność. Od strony użytkownika, najważniejsze w tej chwili są punkty ładowania, o serwisy będziemy się martwić później. Dokąd jest gwarancja to i tak ze wszystkim trzeba jechać do ASO.
W dużych miastach infrastruktura pozwala na w miarę spokojne użytkowanie elektryka. Co prawda do ideału jeszcze daleko, ale jeśli nie mamy pecha, aby trafić na białą plamę na mapie ładowarek to coś blisko domu znajdziemy. Nie koniecznie będzie to szybka ładowarka, bo tych ciągle mało, ale nawet jakaś 22kW ratuje sytuację. Pod warunkiem, że punktów ładowania będzie przybywać szybciej niż samochodów elektrycznych. Sytuacja komplikuje się wtedy kiedy chcemy wyruszyć w podróż. Można wsiąść i jechać, ale to dosyć ryzykowne rozwiązanie, bo jak prądu zabraknie to w wiaderku nikt go nie przywiezie. W takiej sytuacji lepiej sprawdzić gdzie i jakie ładowarki znajdziemy.
Najlepiej skorzystać z aplikacji naszej karty do „tankowania” Gotówką raczej nie zapłacimy, więc albo aplikacja w telefonie, albo karta RIFD. Ja mam Shell Recharge i jestem z niej zadowolony, bo oprócz stacji Shella, co jest oczywiste, mam dostęp chyba do większości punktów ładowania. Co więcej, mam podgląd czy dana ładowarka jest zajęta czy wolna. Wszystko fajnie, ale zawsze może się zdarzyć, że zanim dojedziemy sytuacja się zmieni. Najbardziej denerwująca sytuacja jest wtedy, gdy się okazuje, że miejsce jest zajęte przez pojazd który nie jest podłączony do stacji ładowania. Ot tak, ktoś sobie zaparkował. Szczególnie wredne zachowanie, jeśli są to elektryki. Kierowcy powinni zdawać sobie sprawę jak ważne jest nie blokowanie miejsc pod ładowarką.
W mieście dało się żyć z elektrykiem, więc pora sprawdzić na średnich dystansach. Wypad za miasto w przypadku tradycyjnego napędu nie wymaga logistyki. W przypadku elektryka wraca planowanie trasy. Oczywiście jeśli wyjazd jest na tyle krótki, że wystarczy nam zasięgu baterii to nie ma sprawy. Warto jednak wziąć pod uwagę, czy aby następnego dnia po powrocie nie musimy rano jechać samochodem. Rano przed pracą nie podjedziemy na benzynówkę szybko zatankować, no chyba, że mamy wolną godzinkę i szybką ładowarkę po drodze. Jeśli nie, to trzeba wcześniej wrócić lub naładować auto na wyjeździe. Ja przyjąłem, że zaczynam szukać ładowarki jak zasięg spada poniżej 150 km. Wystarczająco dużo, aby spokojnie znaleźć ładowarkę i czas by zrobić to w wygodnym dla mnie miejscu i czasie. W tej sytuacji, jak już wspomniałem zaczynam od sprawdzenia mapy. Miłe zaskoczenie, bo przybywa nowych punktów ładowania. Np. w Serocku, gdzie jeszcze niedawno była tylko jedna stacja ładowania i to o niezbyt dużej mocy, są już trzy. Jedna z mocą 130kW i tą biorę na celownik. Blisko Warszawy, więc w sam raz aby wrócić do miasta w miarę naładowanym samochodem.
Wyruszam w drogę. Enyaq jest wygodny. Cicho, szybko z przyjemnym nagłośnieniem. Wyposażenie także na odpowiednim poziomie. Co ciekawe, ten egzemplarz jest wyposażony w hak holowniczy. Nie miałem co podczepić do haka, bo byłby to pierwszy samochód elektryczny który widziałbym z przyczepą.
Mój Enyaq to wersja RS, czyli egzemplarz o sportowej charakterystyce. Faktycznie 300KM mocy pozwala na wiele. Jest tylko jeden problem, korzystanie z pełnej mocy drastycznie wpływa na zasięg. Chwila zabawy i trzeba szukać stacji ładowania. Wychodzę z założenia, że lepiej mieć więcej mocy niż nie mieć. Nie muszę korzystać z tego, chociaż to tylko łatwo powiedzieć.
W samochodach elektrycznych zużycie prądu mocno powiązane jest ze stylem jazdy. Przy dość spokojnej jeździe bez trudu schodzę poniżej 20kWh na 100km. Przy zachowaniu wewnętrznej dyscypliny komputer pokazywał „spalanie” w przedziale 16,5 – 17,5kWh/100km. Mnie średnia wychodzi więcej, ale wychodzę z założenia, że RS nie jest po to aby go ciężarówki mijały. Górnej granicy „spalania” nie ma, ale 30kWh/100 nie jest ostatnim słowem tego auta.
Jak się jeździ to trzeba ładować. Zastanawiałem się, dlaczego ładowarki przeważnie nie ładują z optymalną mocą.
Jest 100kWh nominalnej mocy, a ładuje z mocą 40 – 50kWh. Podejrzanych o ten stan było kilka czynników, temperatura powietrza, awaria ładowarki lub błąd systemu. Podpowiedź, że może bateria nierozgrzana i nie przyjmuje większej mocy. Jak to ominąć ? Podobno, dobrze jest w drodze do ładowarki wybrać tą stację na fabrycznej nawigacji. Komputer odnotuje chęć ładowania i zacznie po drodze przygotowywać baterię do ładowania. Warto sprawdzić. Faktycznie zadziałało, może przypadek, ale ta sama ładowarka, podobna temperatura, a moc ładowania podskoczyła do 70kWh.
Trzeba będzie zrobić jeszcze kilka prób, bo może być tak, że akurat było mniejsze lub większe obciążenie sieci i właśnie to determinowało pobór mocy.
Korzystam przy ładowaniu z karty Shella i jest to super sprawa. Zamiast kilku kart i aplikacji mam tylko jedną kartę. Przykładam do czytnika i sprawa załatwiona. Super, ale można się tu oszukać. Do tej pory na tych stacjach co ładowałem procedura była taka, że podłączam kable i dopiero przykładam kartę, aby zaczęło się ładowanie. Do tej pory tak było, ale podjeżdżam do nowej stacji w Kutnie, postępuję zgodnie z instrukcją umieszczoną na ładowarce, a tu niespodzianka system nie chce zweryfikować karty. Co gorsza teraz nie mogę odłączyć przewodów od auta. Na szczęście jest telefon na infolinię. Konsultant zaskoczony, ale zdalnie zresetował system i wyszło, że na tej stacji jest odwrotna kolejność, najpierw weryfikacja karty, a potem podłączenie. Drobne nieporozumienie, ale kilka minut straty plus godzinka na ładowanie plus czas na dojazd i powrót na stację i robi się z tego całkiem spora wyprawa. Planowanie eliminuje takie niespodzianki, ale nie zawsze możemy mieć wszystko pod kontrolą. Lokalnie można to ogarnąć, więc test zaliczony. Kolejnym punktem będzie wyjazd w dłuższą trasę i pod presją czasu.
Jak do tej pory elektryczna Skoda Enyaq godnie reprezentuje elektromobilność.
Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor