Auto w Pracy

Slideshow Image

Miła niespodzianka na święta. Wykluł mi się taki żółty kurczak. Żółty Swift Sport to klasyka gatunku, przynajmniej dla tych, którzy pamiętają czasy kiedy Suzuki z sukcesami startowało w rajdach.

Swift Sport w takim kolorze był marzeniem każdego fana motosportu. Co ważne Swift Sport był samochodem do codziennego użytku i to za normalne pieniądze. Trochę jednak czasu upłynęło. Suzuki na rajdowych trasach już nie spotkamy, ale w ofercie marki ciągle jest ten model. Oczywiście, nie jest to ten sam samochód, a jego następca. Nic dziwnego, bo w 2017 roku wjechała do sprzedaży kolejna generacja Swifta. Pamiętam polską premierę tego modelu i rozmowy w kuluarach o wersji Sport. Wiadomo było, że będzie, ale co będzie pod maską, było zagadką. A może tak ze 200 KM dadzą? Do tego nadwozia by pasowało.

 

Dali silnik  1,4 BOOSTERJET i 140 KM. Oczekiwania były większe, ale auto nadrabiało wyglądem i całkiem dobrze jeździło. Dużym atutem była cena, niewiele wyższa od „cywilnej” wersji.

Po cichu weszła kolejna modyfikacja. Z zewnątrz tego nie widać, ale pod maską zaszła dość istotna zmiana. Swift Sport stał się hybrydą. Nie ma co dyskutować, czy hybryda pasuje do sporta, gorzej, że przy tej zmianie ubyło mocy. Teraz jest 129KM z 1373cm³ pojemności. Nie będę ukrywał, że budzi to moje zdziwienie. Chciałoby się krzyknąć – panowie to nie ten kierunek.  100 KM to teraz takie minimum w tym segmencie, a bez trudu znajdziemy w popularnych modelach sporo więcej. No cóż, Suzuki zawsze chodziło swoimi drogami, więc może i tym razem nie będzie źle.

Zacznijmy od wyglądu. Autko jest śliczne, pomimo, że już kilka lat od debiutu minęło. Dla projektantów nie jest łatwo połączyć sportowe cechy samochodu z ponadczasową stylistyką. Szczególnie trudne jest to przy popularnych modelach. Tym bardziej trzeba docenić efekt. Wizualnie Sport jest prawie identyczny z cywilną wersją. Zdecydowaną różnicę widzimy z tyłu pojazdu. Dwie rury wydechu mówią wszystko. To auto ma moc, a przynajmniej powinno mieć. Plusem Sporta jest czterodrzwiowe nadwozie. Jakby nie patrzeć, ułatwia to życie.

Wnętrze, także dużo nie odbiega od standardu. Sporta poznamy po zegarach. Czerwone pierścienie na tarczach liczników są jego cechą rozpoznawczą.  Przyjemne wnętrze, ale przydałoby się już tchnąć w nie trochę świeżości. Nie, żeby źle wyglądało, ale moim punktem odniesienia są najnowsze modele na rynku.

Stylistycznie jest ok, wykładziny, fotele, czy ergonomia są ok.  Wszystko dobrze, do czasu uruchomienia silnika. Wciśnięcie przycisku start uruchamia silnik i całą elektronikę auta. Elektronika jest tu słabszym punktem. Oczywiście pod względem funkcjonalności spełnia swoją rolę, ale w tej dziedzinie postępy są prawie każdego dnia i warto z tego korzystać.  Pewnie technologicznie nie jest to prosta sprawa, aby na bieżąco wprowadzać je do produkcji, ale może udałoby się trochę elektroniki przenieść z S-Crossa.

W przypadku asystentów kierowcy nie można narzekać na ich brak, a wprost przeciwnie, chętnie bym się ich pozbył, ale niestety UE uważa, że ludzie to idioci i bez nich sobie nie poradzą. Są obowiązkowe i niestety w Suzuki nie dają o sobie zapomnieć. Radar ostrzegający przed potencjalnym zderzeniem to porażka w każdym aucie, tak samo jak asystent przekraczania linii. Jak dla mnie, to bardziej to rozprasza niż pomaga. Zamiast koncentrować się na prowadzeniu auta, to człowiek zastanawia się czemu włączył się alarm.

Pora przejść do konkretów i sprawdzić jak to jeździ. Moc 129 KM nie powala na kolana, ale trzeba wziąć pod uwagę, że masa auta to tylko 1020 kg.  Ciekawe czy wystarczy to do sportowych emocji. Z osiągów producent podaje tylko prędkość maksymalną. 220km/h to nie jest zły wynik, ale i tak nie bardzo jest gdzie korzystać z takich prędkości. Wolałbym znać przyśpieszenie od 0 do 100km/h, niestety tych danych nie udostępniono. Poprzednia generacja z mocniejszym silnikiem rozpędzała się do setki w 8,7 s, ale co ciekawe, miała niższą prędkość maksymalną.  W tej sytuacji pozostaje to ocenić w ruchu.

Ruszam w drogę. Pierwsze koty za płoty, aby wyczuć auto.  Jeździ zaskakująco dobrze. Jak na samochód tego segmentu, to nie można narzekać. Taki większy maluszek, a rusza się całkiem żwawo. Gabaryty, akurat w sam raz do miasta. Jeśli nie interesuje nas start w ulicznych wyścigach to nawet na brak mocy nie będziemy narzekać. Bagażnik też taki akuratny na zakupy.

Przy tych cenach paliwa, istotne są koszty eksploatacji. Stosunkowo mały silnik jak na usportowione auto docenimy w tej kategorii. Miękka hybryda delikatnie obniża spalanie, ale największy wpływ na zużycie paliwa ma styl jazdy. 6,9l/100km dla mnie jest satysfakcjonującym wynikiem, ale przy mniej korzystnych warunkach 8 litrów nie powinno dziwić.

Dużo łatwiej powalczyć o niskie spalanie w trasie. Nie trzeba wiele, aby zejść poniżej 5l/100km, aczkolwiek wymaga to trochę autodyscypliny, co przy samochodzie z dwoma rurkami nie jest takie proste. Realnie w miarę oszczędna jazda  skończy się wynikiem poniżej 6l/100km.

Gdyby to był Swift, bez dodatku sport to niespecjalnie jest się czym chwalić. W zwykłym Swifcie wychodziło mi spalanie poniżej 4l/100km. Tu jednak, specyfika auta naturalnie wymusza inny styl jazdy. No właśnie, czy faktycznie Sport pozwala poczuć emocje? Wszystko zależy od punktu odniesienia. Jeśli przesiądziemy się z innej osobówki, to faktycznie poczujemy różnicę. Aby wykorzystać potencjał auta, trzeba często korzystać z dźwigni biegów. Manualna skrzynia całkiem dobrze sobie radzi z takim stylem jazdy. Redukcja przełożeń i można wyprzedzać. Jest dynamika, a tego potrzebujemy podczas manewrów. Można wykrzesać nawet sporą dawkę adrenalinki, ale zaryzykuję tezę, że jest to mocno udomowiony sport, daleki od dzikiej bestii. Miłośnikom bardziej ekstremalnych doznań z pewnością zabraknie ryku silnika, o strzałach z wydechu nie wspominając.

Trudno jednoznacznie ocenić Swifta Sport.  Wszystko zależy od oczekiwań, jeśli liczymy na ponad przeciętne osiągi, to będziemy rozczarowani.  Ze Sporta został wygląd.

Jeśli jednak szukamy samochodu o fajnym wyglądzie przyciągającym wzrok, a osiągi nie są dla nas priorytetem to będziemy zachwyceni. Zwrotny samochodzik oferujący sporo miejsca i dynamikę, która zadowoli większość klientów. Istotnym argumentem przy zakupie, będzie jego cena. Sportowy samochód za 106 tys. zł to tylko w Suzuki. Owszem, chciałoby się z 200 koni mocy, ale czy taki samochód dobrze by się sprzedawał?  Fajnie jest mieć „możliwości”, ale to mocno podnosi cenę auta.

Suzuki postawiła na samochody praktyczne, takie, które trafią w gust i potrzeby jak największej grupy odbiorców i ta strategia przyniosła dobre wyniki.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor