Auto w Pracy

Slideshow Image

Samochody elektryczne mają być przyszłością motoryzacji w UE. Skoro są tak dobre, to czemu ich tak mało na ulicach ? Jednym z powodów jest cena, drugim brak powszechnego przekonania do ich zakupu. Cena faktycznie jest wysoka. Szczególnie jest to widoczne przy najtańszych, czyli najmniejszych modelach. Za taki nowy samochód elektryczny trzeba dać prawie 90 tys. zł.  Konkurencji w postaci aut używanych wielkiej nie ma, a nieufność klientów do nich powoduje, że można stwierdzić, iż rynek używanych elektryków u nas praktycznie nie funkcjonuje. Zdecydowanie lepiej wygląda sytuacja przy zakupie większych i droższych pojazdów. Tam ceny powyżej 100 tys. są czymś normalnym, więc cena auta elektrycznego już tak nie szokuje. Czym wyższy segment, tym różnica cen jest mniejsza.

Gdyby elektryczny samochód kosztował 20 tys. zł, to można byłoby kupować w ciemno.  W tej kwocie to nawet elektrycznego jeździdełka nie kupimy, pełnowymiarowe samochody są znacznie droższe. W tej sytuacji wypadałoby przed zakupem poznać co chcemy nabyć i tu zaczynają się problemy. Samochód z napędem spalinowym każdy zna, ale doświadczenia z napędem elektrycznym, to ciągle wiedza nielicznych. Gdzie jej szukać? Pierwsza myśl, to bezpośrednio w salonie sprzedaży. Gdzie jak gdzie, ale tam muszą wiedzieć co sprzedają. Dobra myśl. Idziemy do salonu i ruszamy na jazdę próbną. Pół godziny, czy godzinna jazda, owszem pokaże nam osiągi auta, ale w przypadku elektryka to jeszcze zbyt mało, aby podjąć właściwą decyzję. Samochód elektryczny to zmiana przyzwyczajeń, sposobu podróżowania i warto o tym wiedzieć. Pozostaje poszukać w internecie, podobno jest tam wszystko. Niestety głupot też nie brakuje. Weźmy dla przykładu filmik z TVN Turbo, gdzie sprawdzają czy elektryki potrafią pływać. Wiedza nie tylko, że nie przydatna, a nawet szkodliwa, bo żaden z występujących tam pojazdów to nie terenowa przeprawówka. Żeby było śmieszniej to elektrykiem jest tam tylko jeden samochód, reszta to hybrydy. Do większej wody też nie wjechali, więc strata czasu na oglądanie.  Pozostaje szukać i weryfikować wiarygodność tekstu.

Skoro tak, to postanowiłem samemu sprawdzić, jak to jest wyjechać w trasę elektrykiem. Do tej pory, starałem się wybierać krótsze trasy, tak aby uniknąć ładowania gdzieś w drodze. Stacji ładowania było mniej, a ich moc też nie była największa, więc ładowanie baterii zajmowało sporo czasu. Plusem tamtego okresu było sporo bezpłatnych punktów ładowania, co teraz jest już rzadkością.

Na wycieczkę do Krakowa wybrałem Skodę Enyaq Sportline iV. Wybór nie przypadkowy, bo w trasę dobrze wyjechać większym i wygodniejszym pojazdem. Skoda Enyaq mierzy 4649mm długości i 1879m  szerokości, co powinno zapewnić dostatek miejsca dla użytkowników i ich bagażu. 

Faktycznie, miejsca nie brakuje.  Ponieważ Enayaq zalicza się do segmentu SUV, to mamy więcej miejsca nad głowami, co dodatkowo sprawia wrażenie większej przestrzeni jaką dysponujemy. Wygodne siedzenia z pamięcią ustawień i elektryczną ich regulacją, to w tej klasie standard, więc nie dziwi ich obecność.

 

Klimatyzacja, duży centralny wyświetlacz i dość mały panel zegarów przed kierowcą. To akurat może zaskoczyć, bo większość firm rozbudowuje panel zegarów, a Skoda w tym modelu wybrała inną drogę.  Na początku wydaje się to słabym rozwiązaniem, ale sprawdza się w praktyce. Otrzymujemy zestaw najpotrzebniejszych informacji, takich jak prędkość, stopień naładowania baterii czy zasięg i kilka dodatkowych danych jak choćby aktualne ograniczenia prędkości. Jest też strzałka nawigacji, co istotnie przydaje się w trakcie jazdy. Moja Skoda ma też wyświetlacz Head-up, który wyświetla bezpośrednio na szybę informacje z panelu zegarów. Bywa, iż  nowinki technologiczne to zbędny gadżet, jednak ten patent sobie chwalę. Nie trzeba odrywać wzroku od drogi, aby mieć dostęp do informacji o aktualnej szybkości czy kierunku gdzie mam jechać.

 

W podróży ważna jest pojemność bagażnika, gdzieś trzeba spakować bagaż. Jednym z krążących mitów o elektrykach jest to, że baterie zabierają znaczną część przestrzeni bagażnika. Otwieram bagażnik i miła niespodzianka. 585 litrów pojemności to imponujący wynik. W razie potrzeby możemy złożyć oparcia tylnej kanapy. Szukam dźwigni do ich składania i nie znajduję.  Trochę mnie to zdziwiło, bo w Kodiaqu jest takie rozwiązanie.

Jeszcze bardziej jestem zaskoczony, że tylna klapa nie jest sterowana elektrycznie. Samochód za prawie 300 tys. złotych, a klapę trzeba otwierać mechanicznie. Jak dla mnie to spore niedopatrzenie przy konfiguracji tego egzemplarza. Jednak otwieranie bez użycia rąk to spora wygoda. W Enyaqu tym bardziej brakuje tego, bo tylna klapa jest dość ciężka. Wymaga to trochę siły przy otwieraniu, a szczególnie przy zamykaniu. Trzeba dość mocno zatrzasnąć, bo nie ma tu automatycznego domykania drzwi. Warto przy zamawianiu auta zwrócić na to uwagę i dopłacić parę złotych.

 

Samochód przygotowany, ale w przypadku samochodów elektrycznych trzeba jeszcze zadbać o logistykę podróży. Jednym z kolejnych mitów, jest przekonanie, że wymaga to sporo czasu. Najważniejsze w tym jest zaplanowanie miejsc gdzie będziemy ładować baterie. Trochę prawdy w tym jest, ale tylko trochę. Ja jestem przygotowany na ładowanie w dwóch sieciach ładowania. Mam aplikację do sieci elocity i kartę do greenway. Sprawdzam więc, gdzie mają swoje punkty w pobliżu wybranej trasy. Nie jest źle, aczkolwiek mogłoby ich być więcej. Zawsze można pójść na skróty i pobrać więcej aplikacji do innych sieci. Wtedy nie trzeba się już zajmować logistyką. Wychodzi, że jednak diabeł nie taki straszny jak go malują.

 

Jestem gotowy, więc czas ruszać. Teoretyczny zasięg Skody Enyaq wynosi 534 km. Tyle teoria, pewnie przy kulminacji sprzyjających warunków jest to możliwe. Mnie po naładowaniu do pełna, komputer pokazywał plus-minus 400 km. Duża różnica wynika min. z tego, że komputer bierze pod uwagę średnie zużycie energii w ostatnim okresie. Wygląda na to, iż nie jestem zbyt oszczędnym kierowcą.

W przypadku tego auta mnie to dziwi. Enyaq Sportline ma 265KM, z których z przyjemnością korzystam.  Przyśpieszenie od 0 do 100km/h wynosi 6,9s, a to wywołuje już uśmiech na twarzy. Wszystko odbywa się w ciszy, wciska w fotel, a ryku silnika nie ma. Czy brak efektów dźwiękowych to wada czy atut, to już rzecz gustu.

Wróćmy do podróży. Naładowałem baterię do pełna, ale zanim wyruszyłem już trochę prądu ubyło. Teraz wskazuje mi 370km zasięgu. Jakby nie patrzeć to w obie strony nie starczy. Do Krakowa jest 300 km, czyli teoretycznie powinienem dojechać. Zastanawiam się jednak, czy przy wyższych prędkościach nie będzie większego zużycia energii.  Jeśli będzie na styk, a w Krakowie przywitają mnie korki to czy wystarczy energii ? Decyzja zapadła, trzeba będzie zrobić przerwę na uzupełnienie energii.

Wyjeżdżam z Warszawy. Piękna szeroka droga, aż prosi się aby trochę przycisnąć.  Co prawda, część kierowców spowalnia ruch, ale że to niedzielny poranek to może odsypiają za kierownicą sobotni weekend. Droga szybkiego ruchu, wiec nie ma problemu z ich wyprzedzaniem. Wystarczy wcisnąć gaz i czuć że moja prędkość gwałtownie rośnie. Cudowne w tym aucie jest to, iż cały czas dysponuję zapasem mocy. W przedziale od 0 do 160km/h auto ma zdolność do przyśpieszania. Czemu do 160km/h, bo taka jest prędkość maksymalna. Realnie, bujnie się do 165km/h, ale ciągle to jednak mało. Przydałoby się trochę więcej, przynajmniej 180km/h, bo z czym tu jechać na niemieckie autostrady. Na nasze lokalne drogi wystarcza. Brak wysokiej Vmax, auto nadrabia elastycznością.  Na co dzień ma to o wiele większe znaczenie, kiedy manewr wyprzedzania zajmuje tylko chwilę.

Droga szybkiego ruchu kusi do szybszej jazdy. Niestety obowiązuje tu limit  120km/h plus odrobina tolerancji. Trudno, trzeba dostosować się do innych uczestników ruchu. Hmm, dość tolerancyjne mamy społeczeństwo, szczególnie w kwestii tej odrobiny tolerancji.

 

Sprawdzam jak to przekłada się na wynik mojego zużycia energii i wygląda, iż zasięg spada szybciej niż wynikałoby to z licznika przejechanych kilometrów. W takim razie moja decyzja przy planowaniu drogi o tankowaniu energii w trasie była słuszna.  Wybrałem Radom, bo tam ma być ładowarka o mocy 50kWh, więc krótszy będzie czas ładowania. Minusem jest to, że trzeba zjechać z trasy. Dobrze, że to niedziela, więc ruch niewielki. Szybko trafiam do punktu ładowania. Podłączam auto. Zostało 66%, co powinno wystarczyć, ale lubię mieć zapas. Szybkość ładowania 4km na minutę. Wychodzi na to, że pół godzinna przerwa to 120km zasięgu więcej. W takim razie czas na kawę.

W dalszą drogę ruszam prawie z pełnym akumulatorem. Do Krakowa nic szczególnego się nie wydarzyło. W planie jest naładowanie baterii. Sprawdziłem, są punkty greenway, więc wystarczy tylko je znaleźć. Samochodowa nawigacja ma opcję poszukiwania stacji ładowania. Bardzo przydatna funkcja. Nie tylko, że podaje gdzie są te punkty i jakiej mocy, ale jeszcze z jakiej sieci. Jeszcze lepiej, że pokazuje, czy jest wolne miejsce. Sprawdzam, pierwsza stacja już zajęta, więc szukam kolejnej. Jest w centrum i to mi super pasuje.  Tym razem, znalezienie jej nie było tak łatwe. Słupek do ładowania ukryty na trzecim poziomie parkingu, a informacji przy wjeździe nie ma. Widocznie to półtajna stacja. Może to i dobrze, bo było miejsce tylko na jeden samochód. Bateria już mocniej rozładowana, a ładowarka mniejszej mocy. Przewidywany czas ładowania 3 godziny. W sam raz aby przejść się po Krakowie i zjeść dobre lody. Miejsce na lody mam już upatrzone. Słyszałem że w Lodolandii przy Galerii Krakowskiej dają dobre lody. Faktycznie, warto było jechać na lody do Krakowa.

 

Powrót tą samą trasą. Historia się powtarza. Zasięg prawie 400 km, a do przejechania 300 km. Powinno wystarczyć, ale znów w trasie szybciej ubywa zasięgu. Pewnie dojedzie, ale czy warto ryzykować. Spokój ma większą cenę, niż te pół godziny przerwy na kawę. Ciekawe czy w takim razie, cenę kawy powinno się wliczać w koszt paliwa/energii.

 

Podróż zakończona i to z sukcesem. Okazuje się, iż obecna infrastruktura pozwala na swobodne podróżowanie elektrykiem. Trzeba jednak uwzględnić, iż może to wymagać trochę dłuższego czasu. Może, ale nie musi, bo przecież i tak dobrze jest robić przerwy na chwilę odpoczynku w trasie.  Stacji ładowania przybywa i coraz częściej można je spotkać też na parkingach przy autostradach czy stacjach benzynowych. W takim razie, można obalić kolejny mit o braku punktów ładowania. Uczciwie jednak trzeba powiedzieć, że samochód elektryczny nie jest idealnym rozwiązaniem dla wszystkich.  Mam wątpliwości czy sprawdzi się w firmie, gdzie wymagany jest szybki przejazd z punktu A do B, załadunek i powrót. W tym czasie strata czasu na ładowanie baterii może być istotnym problemem. 

 

Mój Enyaq jest najmocniejszą wersją tego modelu i do tego ma napęd 4x4. Miałem plan zabrać go w teren. Jak SUV to niech pokaże co potrafi. Spojrzenie na koła ostudziło moje off-roadowe zapędy.  Piękne 20” felgi z szosowymi oponami 235/50, to jednak nie jest to zestaw na bezdroża. Zamiast terenu, wycieczka do lasu. Na polnych dróżkach auto radzi sobie całkiem dobrze, aczkolwiek czuć, że swoje waży. Problemów nie ma, auto idzie jak czołg, ale trudno w pełni z tego korzystać, wiedząc że kosztowało prawie 300 tys. złotych.

Po co w takim razie napęd 4x4 ? Odpowiedź przyszła błyskawicznie. Dynamiczny start spod świateł i nie zrywa przyczepności, a gość obok, który wyraźnie miał ochotę na wyścigi zostaje z buksującymi kołami. Zimą, jak pojawi się śnieg, będzie to miało jeszcze większe znaczenie.

 

Można byłoby jeszcze napisać coś o kosztach użytkowania. Średnie zużycie energii na dystansie 4700 km wyniosło 19,3KWh/100km. Dużo jednak zależy od sposobu jazdy, tzw. ciężka noga kierowcy to odpowiednio wyższe zużycie energii. Jak to przelicza się na koszty podróży. Tu nie da się tak prosto wyliczyć jak w przypadku benzyny. Cena benzyny jest podobna, obojętne gdzie się tankuje. W przypadku pobierania energii rozpiętość cen jest ogromna. Można ładować w darmoych punktach, w domu gdzie cena jest umiarkowana, lub w płatnych komercyjnych stacjach ładowania. Tu cena zależy od mocy ładowarki. Mocniejsze czyli szybsze potrafią kosztować nawet dwa razy więcej niż te wolniejsze.

 

Czy jest to już pora, aby myśleć o przesiadce na ten rodzaj napędu. Trudne pytanie, ale jeżeli uznamy, że to już ten moment, to polecam właśnie ten model Skody. Duży, wygodny samochód z osiągami dającymi radość z jazdy.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor