Później powstał przystanek – w końcu ludzie potrzebują komunikacji, tym bardziej, że tuż obok znajduje się przychodnia. Oczywiście najlepiej, gdyby chorzy przyjeżdżali własnymi samochodami, a nie komunikacją zbiorową, ale nie wszyscy chorują zakaźnie, więc przystanek autobusowy w tym miejscu jest jak najbardziej uzasadniony.
Żeby było jeszcze lepiej i żeby autobus nie blokował pasa ruchu podczas postoju, zbudowano zatoczkę. I było super. Naprawdę – w zasadzie tylko pochwalić drogowców za wzorową robotę. Na tym cała historia mogłaby się zakończyć – happy end. Ale niestety, to Warszawa. A tu logika nie zawsze idzie w parze z decyzjami.
Ktoś wpadł na pomysł, żeby pójść o krok dalej i... przebudować drogę. Środek jezdni został wydzielony pod budowę wysepek. Kosztem pasa ruchu. Efekt? Wysepki uniemożliwiają teraz ominięcie autobusu stojącego na przystanku.
Tę pierwszą – jeszcze można jakoś obronić. Chroni pieszych na przejściu, więc ma sens. Choć i ona mogłaby być nieco krótsza, żeby nie blokować ruchu bardziej niż to konieczne. Ale ta druga? Zupełnie bez sensu. Jej jedyną funkcją – wydaje się – jest uniemożliwienie ominięcia autobusu. I naprawdę trudno zrozumieć, co przyświecało tej decyzji.
Bo przecież najpierw wydano pieniądze na zatoczkę – po to, żeby autobusy nie blokowały pasa. A teraz, kiedy nie można ich wyminąć, cała ta inwestycja staje się bezużyteczna. Pieniądze wyrzucone w błoto. Chyba że rzeczywiście chodziło o... tworzenie korków tam, gdzie ich wcześniej nie było?
Aż chciałoby się powiedzieć, że to jak z dowcipu o socjalizmie: „Najpierw tworzą problem, a potem bohatersko go rozwiązują.” Tyle że tutaj nie widać żadnych prób rozwiązania. Wręcz przeciwnie – władze miasta coraz częściej wprowadzają podobne „innowacje” na kolejnych warszawskich ulicach.
Dariusz Pastor