Związek Suzuki z Toyotą dobiega końca – przynajmniej na polskim rynku. Szkoda, bo kolejne modele znikają z oferty Suzuki. Pożegnaliśmy już Ignisa, odszedł Jimny, Swift Sport też przeszedł do historii.
Czas Suzuki Swace również dobiega końca. To w zasadzie adoptowana Toyota Corolla Combi – gdyby nie drobne stylistyczne różnice, można by powiedzieć: bliźniaki. Miałem już ten model wcześniej i pozostały po nim dobre wspomnienia, więc tym chętniej skorzystałem z okazji, by go sobie przypomnieć. Nie ma co ukrywać – teraz albo nigdy. Nie słychać, by Suzuki planowało kontynuację tego projektu.
Swace to ciekawy samochód z segmentu, który powoli zanika – kombi. Auta tego typu świetnie sprawdzały się jako pojazdy rodzinne lub służbowe. Dziś na rynku królują SUV-y i crossovery, które przejęły sporą część klientów. Jednak wciąż jest nisza, w której kombi mają sens – np. w przewozach osobowych, gdzie Toyota Corolla zdobyła duże uznanie. I nie bez powodu – taka popularność nie bierze się znikąd. Skoro Swace i Corolla są praktycznie identyczne, warto sprawdzić, co przemawia na ich korzyść.
Swace ma ładną linię nadwozia. Wygląda lekko, a w środku oferuje sporo przestrzeni. Samochód mierzy 4655 mm długości przy rozstawie osi 2700 mm. Z zewnątrz nie wygląda na tak duży, a wnętrze jest naprawdę obszerne.
Z przodu od razu widać, że to Suzuki – inny grill i zderzak. Toyota również prezentuje się sympatycznie, ale stylistyka Suzuki bardziej mi odpowiada. Poza tym – logo inne, reszta praktycznie identyczna.
Ostatnio jeżdżę głównie SUV-ami, więc od razu rzuciło mi się w oczy, jak nisko zawieszone jest Swace. Prześwit to tylko 135 mm – typowy dla aut osobowych. Dolna linia karoserii i wydłużony zderzak sprawiają, że muszę bardziej uważać na krawężniki.
Wsiadanie nie sprawia problemu. W środku przestronnie – nawet z tyłu można wygodnie usiąść.
To pierwszy argument, dlaczego taksówkarze tak chętnie wybierają ten model.
Za kierownicą trzeba się trochę dopasować – zajęło mi chwilę ustawienie wszystkiego pod siebie. Lusterka poszły szybko, gorzej z telefonem. Nie wiem czemu nie przychodzi mi kod dostępu. Wina telefonu lub systemu, ale użycie kabla rozwiązało sprawę. Tak dla informacji, gniazdo jest typu „C”. Ciekawe czy będzie działało bez przewodu. Okazuje się, że działa.
W porównaniu do mojego elektryka, gdzie multimedia były bardzo surowe, tutaj kokpit jest „na bogato”. Cyfrowe zegary pozwalają na konfigurację – ustawiam klasyczny prędkościomierz, cyfrowy licznik, zużycie paliwa i mapę. W zupełności mi to wystarcza.
Licznik kilometrów obsługiwany jest nietypowo – z panelu za kierownicą, ale większość funkcji obsługuje się z przycisków na kierownicy. Jest ich całkiem sporo. Kiedyś pierwsze, co robiłem, to wyłączałem unijne komunikaty o prędkości – dziś już ich nawet nie zauważam. Zdecydowanie bardziej uciążliwy jest system ostrzegania o niezapiętych pasach – działa nawet przy torbie leżącej na siedzeniu.
Zaglądam do bagażnika – jak przystało na kombi, powinien być pojemny. I jest ma pojemność 596 litrów.
Oparcia tylnej kanapy składają się dźwignią z bagażnika i tworzą płaską powierzchnię – ogromny plus.
Detale też robią różnicę – przedłużone dywaniki chronią mechanizmy kanapy.
Zaskoczyło mnie tylko, że w podłokietniku nie ma otworu do przewozu dłuższych przedmiotów. Czyżby Japończycy nie wozili nart?
Swace jest hybrydą z silnikiem 1.8 wspomaganym elektrycznie – łącznie 140 KM. Parametry obiecujące – i w rzeczywistości auto rusza żwawo.
Automatyczna skrzynia biegów coraz częściej staje się standardem – i dobrze. Wygoda przede wszystkim. Swace reaguje żywo na gaz, szczególnie po przełączeniu w tryb "sport". Jest lekki w prowadzeniu, przyjemny, płynny, bez wycia czy szarpnięć.
Choć to spore auto, prowadzi się jak kompakt. Nawet parkowanie nie sprawia problemu – kamera cofania pomaga, ale auto samo w sobie jest łatwe do ogarnięcia.
Przyspieszenie 0–100 km/h to 9,4 sekundy. W mieście szybko to zauważymy. Nie mówię tu o żadnych wyścigach tylko o sprawnej jeździe. Osiągi są dużo bardziej istotne w trasie. Prędkość maksymalna nie jest aż tak istotna jak przyśpieszenie i elastyczność auta. Tym bardziej, że mam automatyczną skrzynię więc redukcją biegów nic tu nie zdziałam. Jest dobrze, ale jak faktycznie chcemy dokonać manewr wyprzedzania to polecam wybrać tryb "sport". Moc zauważalnie wzrasta, więc wystarczy wcisnąć gaz w podłogę i po sprawie.
Przyjemność jazdy to jedno, ale trzeba spojrzeć też na koszty. Swace kosztuje katalogowo 128 900 zł – bez rabatów. W salonie warto negocjować. Biorąc pod uwagę rozmiar auta, wyposażenie i napęd hybrydowy – to dobra propozycja.
Swace to tzw. hybryda pełna (full hybrid), czyli system bezobsługowy – nie trzeba ładować auta z gniazdka. Energia odzyskiwana jest automatycznie, głównie przy hamowaniu. Przeciętnego klienta nie interesuje jak to skonstruowano tylko czy działa i jakie przynosi efekty. W Swace działa to doskonale. Faktyczne zużycie paliwa jest na bardzo niskim poziomie.
Średnia na poziomie 4l/100km jest tu normą. Można zejść jeszcze niżej, tylko że dla mnie kwestia litr w tą czy w tamtą nie robi różnicy. Przy hybrydach kluczowa jest sprawa prądu, którego zawsze jest mało. Hybrydy Plug-in można doładować i po problemie. W tej którą mam tak się nie da. W mojej hybrydzie proces zarządzania prądem odbywa się automatycznie. Samochód sam odzyskuje energię, głównie podczas hamowania i sam decyduje kiedy z tego prądu korzystać. Muszę przyznać, że robi to całkiem skutecznie. W miejskich korkach jazda na prądzie to zbawienie dla portfela. System przełączy, wyłączy a nam pozostaje się cieszyć, że mieście mamy super oszczędne autko.
Teoretycznie możemy ingerować w ten układ wybierając tryb EV (napęd elektryczny), ale moje próby kończą się komunikatem "mało prądu". Kilka prób i dałem sobie spokój. W sumie, po co poprawiać coś co dobrze działa.
Dla jeszcze większych oszczędności warto rozważyć instalację gazową. W świecie Uberów to częsty widok – i dowód na skuteczność takiego rozwiązania.
Podsumowując, Suzuki Swace to bardzo udany model – wygodny, ekonomiczny, dobrze wyposażony i funkcjonalny. Szkoda, że jego obecność na rynku dobiega końca. Dla tych, którzy cenią sobie niezawodność, oszczędność i przestronność w nadwoziu kombi, może to być ostatni moment, by zdobyć taki samochód z salonu.
Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor