Auto w Pracy

Slideshow Image

Suzuki Swift Sport. Na te słowa fanów Suzuki przeszywa dreszcz. Nic dziwnego, to kultowy model dla tej marki. Sport dźwignią handlu, a w tym przypadku sport był na wyciągnięcie ręki. Dla wielu było to pierwsze poważne spotkanie z motosportem. Sam pamiętam pojedynek z Michałem Kościuszko (kierowcy zespołu Suzuki Sport, rajdowego mistrza Polski) na torze Radom.  Kolejnym etapem wtajemniczenia była N grupowa wersja Swifta Sport.  Dla większości wystarczało emocji w seryjnym modelu. Sportowa charakterystyka auta i całkiem spora moc jak na tamte czasy zapewniały satysfakcję z jazdy przy zachowaniu komfortowych warunków podróży.

Dziesięć lat temu 136 KM to było coś, teraz taką mocą potrafią dysponować samochody segmentu „B”. Czy w takim razie 129 KM w najnowszej generacji Swifta Sport wystarczy aby sprostać oczekiwaniom ? Poprzeczka zawieszona wysoko, więc łatwo nie będzie.

Pierwsze spotkanie jest małym zaskoczeniem. Poprzedniego sporta dostałem w bojowym malowaniu. Teraz brązowy kolor, kojarzący się ze spokojem w sportowym samochodzie. Co prawda w katalogu nazywa się to „Flame Orange Pearl Metallic”, ale na orange jest zbyt mało agresywny.  Nie zmienia to faktu, że do „twarzy” mu w tym kolorze.  Żeby już być dokładnym, malowanie jest dwukolorowe.

Wnętrze bez niespodzianek. Suzuki przyzwyczaiło mnie, że kocha unifikację. Gdyby nie Ignis to mógłbym powiedzieć jedno wnętrze dla wszystkich modeli. Zapomniałbym o Jimny, ale skoro nie można go kupić to tak jakby go nie było. Oczywiście są różnice w detalach i ich rozmieszczeniu, ale podobieństwo jest ogromne. Ma to swoje zalety. Jeżeli już jeździłeś jakimś Suzuki, to wsiadasz i jedziesz.  Intuicyjnie sięgasz ręką i znajdujesz tam to co potrzebujesz. Potrzeba wybrać adres w nawigacji, żaden problem, przecież system multimedialny jest jeden dla Suzuki. Wystarczyło raz poznać i teraz korzystać z tej wiedzy.  Podobnie z zestawem zegarów. Elektronika ta sama.

Zestaw zegarów z czerwonym metalizowanym tłem fajnie komponuje się do charakteru auta. Trochę agresji dla pobudzenia emocji nie zaszkodzi. Nie ma co czekać, tylko odpalać maszynę i w drogę. Przycisk „start” uruchamia silnik. 

Z nowości, pojawił się ekranik przepływu energii. Reszta już była wcześniej.

6 biegowa ręczna skrzynia biegów, całkiem precyzyjnie pracuje. Krótkie przełożenia kuszą do żywszej jazdy. Samochód zdecydowanie reaguje na dodanie gazu, chociaż przeciążenie w fotel nie wbija. Pierwsze koty za płoty, dopiero co wyjechałem z salonu, więc zobaczymy co będzie dalej.  „Cywilna” wersja Swifta doskonale odnajduje się w mieście.  Dla „Sporta” też jest  to świetne pole do pokazania swoich możliwości. Pierwszym atutem są rozmiary. Niecałe cztery metry długości ułatwia miejskie manewry. Zmiany pasa ruchu, a szczególnie parkowanie.

Zaparkować czterometrowe auto mając kamerę cofania nie jest wielką sztuką.

Z drugiej strony jest na tyle duże, aby czuć się pełnoprawnym uczestnikiem ruchu.  W zasadzie to niech inni czują respekt przed nami, w końcu to mamy dwie rurki wydechu, a to jak deklaracja, że nie będziemy blokować ruchu.  Akurat to nam nie grozi. Zadziwiająco dobre osiągi jak na 129 KM.  Mam wrażenie jakby było więcej,  Skąd takie wrażenie ? Niska masa plus sportowa charakterystyka auta. Twardsze zawieszenie, ale wciąż zapewniające komfort, daje nam szanse dobrze wyczuć auto. Wyprofilowane fotele są elementem łączącym nas z samochodem. Drugim jest kierownica. Dobrze leży w dłoniach, a reakcja na ruch jest natychmiastowa.

Do szczęścia brakuje nam tylko wyłączyć kontrolę trakcji. Przycisk do wyłączenia jest i działa.

Jest też klasyczna dźwignia ręcznego hamulca. Jaki użytek może dać połączenie tych dwóch elementów nie będę pisał, ani namawiał do prób, aby to odkryć.

Swift  Sport waży mniej od poprzednika, rzadkie zjawisko, bo ostatnio samochody mają tendencje do tycia. Nowy model zazwyczaj jest większy i cięższy, a tu pełna dyscyplina. Pełne wyposażenie, a nowy Swift Sport waży zaledwie 1020 kg i jest to jeden z powodów czemu ten samochód tak dobrze jeździ. 

W mieście super, zgrabne autko z pazurem miło się prowadzi, łatwo parkuje, czego chcieć więcej. Spalania nie sprawdzam, bo ciągle jestem na etapie radości z jazdy, a to nijak się ma do katalogowych danych. Tragedii nie ma, raptem dwa czy trzy litry więcej.

W trasie pomiary spalania są bardziej powtarzalne. Styl jazdy się nie zmienił, więc i wynik nie dużo niższy.  7 l/100km mogę zaakceptować, bo za przyjemności trzeba płacić.  Na dwupasmówkach czy autostradzie każdy pojedzie, byle mocy było dużo. Prędkość maksymalna 210km/h więc można dostosować się do ruchu.

Co innego drogi lokalne, gdzie trzeba przyhamować, przyśpieszyć, wyprzedzić, cały czas coś się dzieje. Teraz możemy docenić co mamy i poczuć się zjednoczonym z autem.  Ruch kierownicą przekłada się na kierunek jazdy, Wciśnięcie gazu zdecydowanie popycha samochód do przodu. Jak do tego dołożymy krótkie zmiany biegów i trochę zakrętów, to możemy poczuć się jak byśmy brali udział w rajdzie. Okazuje się, że jest inny sposób na stworzenie samochodu sportowego niż dodawanie mechanicznych koni. Suzuki znalazło ten sposób.

Od razu trzeba powiedzieć, że Suzuki Sport nie jest autem ekstremalnym. Trochę szkoda, że nie ma przynajmniej 200 konnej wersji. Myślę, że taki model sporo namieszałby na rynku hot hatch-y.  

Swift Sport oferowany jest tylko w jednej wersji silnikowej, owszem super autko, daje satysfakcje z jazdy, ale do sportu przez duże „S” zaczyna brakować mocy. 

Inna sprawa, że chyba projektantom bardziej zależało na skonstruowaniu auta dla cywilnego użytkownika.  Taka koncepcja z pewnością trafia do szerszego grona odbiorców. Swift Sport ma geny auta sportowego, ale oferuje cechy uniwersalnego samochodu. Czterodrzwiowe nadwozie oferuje sporo miejsca dla pasażerów i bagażnik o pojemności 265 litrów z możliwością powiększenia go przez złożenia oparcia tylnej kanapy. Zawieszenie zestrojono znajdując kompromis pomiędzy twardymi nastawami sportowymi, a komfortem osobówek.  Faktyczne osiągi porównywalne z najmocniejszymi wersjami segmentu B, subiektywnie jednak mamy wrażenie, jakby było więcej mocy. Za to koszty w normie. Spalanie nas nie zrujnuje, a jak będziemy chcieli przyoszczędzić to wystarczy wolniej jeździć.

Ciekawe, że Swiftem Sportem da się zjechać z asfaltu. Na polnych drogach radzi sobie zaskakująco dobrze. Terenówki czy SUVa, Swiftem nie zastąpimy, ale do letniego domku dojedziemy. W lesie też sobie radzi. Spodziewałem się małego dramatu na drodze z wystającymi korzeniami, a tu niespodzianka. Przeszedł bez problemu i nieprzyjemnych efektów.

Oczywiście nie ma co szaleć,  głębokie koleiny czy większa piaskownica może szybko sprowadzić nas na ziemię.

Na koniec trzeba zajrzeć do cennika. 89500zł za hybrydę o sportowym charakterze jest atrakcyjną ceną. Kupujemy samochód dobrze wyposażony, o niebanalnej stylistyce.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor