Auto w Pracy

Slideshow Image

Małe, ciasne i do tego głośne. Walizki się nie mieszczą, zresztą nic się nie mieści – pies i dzieciaki także. Na co komu taki samochód, za który jeszcze trzeba zapłacić sporo pieniędzy?

W tym momencie osoby, które nie wiedzą, do czego to auto zostało stworzone, powinny skończyć czytanie. Będą mieć dobre samopoczucie, że dokonały dobrego wyboru, kupując praktyczny, rodzinny samochód.

Pozostałych zapraszam do poczytania. Niekoniecznie do kupowania, bo wyjątkowość tego auta polega też na jego oryginalności. Od tego można zacząć. Alpine A110 to niszowa marka – wiele osób nawet nie wie o jej istnieniu. Spotkać ją na ulicy to prawie jak wygrać na loterii. Dla mnie to ogromny atut, bo traktuję ten samochód jak dzieło sztuki. A kto by chciał pospolitą sztukę?

Skąd taka sytuacja? Alpine jest tak samo praktyczne jak Ferrari, bo celem takich samochodów jest dawanie przyjemności z jazdy – samej jazdy. Od pełnienia funkcji transportowych są inne pojazdy, które zdecydowanie lepiej sobie z tym poradzą. Sobotnie wieczory, kiedy na ulice Warszawy wyjeżdżają takie niepraktyczne pojazdy, ewidentnie potwierdzają tę tezę. Robi się ciekawie, ale Alpine i w tym towarzystwie jest rzadkością, bo to autko jest dla innego klienta. Ono nie jest na pokaz: „patrzcie, na co mnie stać”, nie epatuje rozmiarami, bogactwem samochodowej biżuterii. Jest małe, z piękną linią i swoje walory oferuje kierowcy – w myśl zasady: „wiem, co mam”.

W takim razie przyjrzyjmy się bliżej Alpine A110S. Sylwetka auta nawiązuje wprost do kultowego modelu A110 z 1962 roku. Podobieństwo jest tak duże, że zamiast o nawiązaniu można mówić o kontynuacji linii nadwozia. Zachowano wszystkie charakterystyczne cechy – okrągłe reflektory w niepowtarzalnym układzie to mistrzostwo świata nie do podrobienia. Jedno spojrzenie i wiadomo, że to Alpine A110.

Kontynuacja z 50-letnią przerwą. Takie rzeczy w motoryzacji już były. Wiele firm wracało z produkcją do swoich historycznych modeli, ale przeważnie nowe auta mają tylko nazwę poprzedników, a podobieństw trudno się doszukać. Są większe, masywniejsze, a często w całkiem innym segmencie rynku.

Alpine nie idzie na kompromisy. Zachowano filigranowe kształty, wygląd i oczywiście – A110 jest nadal sportowym samochodem, ze wszystkimi plusami i minusami z tego wynikającymi. Tu wszystko jest podporządkowane jednej idei – sport. Oczywiście nie jest to wersja rajdowa, więc auto posiada drogową homologację i spełnia kryteria dopuszczenia do ruchu. Niemniej, szybko zauważymy, co to znaczy auto sportowe. 

Wsiadamy, instalujemy się w kubełkowe fotele i pierwszy problem, który może nas spotkać, to brak miejsca na drobiazgi. Nie ma kieszeni w drzwiach, półek czy schowków. Wieszaczków na płaszcz też nie ma. Normalnie kurtkę wrzuciłoby się na tylne siedzenie – tylko że tu nie ma tylnego siedzenia. Zaraz za fotelami jest ściana oddzielająca silnik od kabiny. Pozostaje odrobina miejsca – akurat tyle, by zmieścić kurtkę.

A co z resztą bagażu? Lepiej, żeby go nie było, pomimo iż mamy dwa bagażniki do dyspozycji.

TikTok

Można zapomnieć o walizce – jeśli już, to raczej mała torba. Najważniejsze, że karta do bankomatu się zmieści.

Wnętrze to prawdziwa kabina. Wszystko ciasno upakowane w zasięgu ręki. Stylistycznie – też na sportowo. Od razu wiemy i czujemy, jaki to typ pojazdu. Uruchamiam silnik przyciskiem start. Centralnie umieszczony silnik mamy za plecami, więc doskonale wiemy, kiedy pracuje. Alpine nie jest najcichszym samochodem – i bardzo dobrze. Dokładnie tego oczekuję. Każde dodanie gazu to odpowiednia porcja decybeli. Nie jest to ryk zagłuszający wszystko wokół, więc można nawet posłuchać muzyki. Pytanie tylko – po co? Ja w tym samochodzie nie muszę włączać radia – dźwięk silnika wystarcza za muzykę.

Silnik 1.8 litra generuje 300 KM i współpracuje z automatyczną skrzynią biegów. Nie szukajcie tylko dźwigni zmiany biegów – bo jej nie ma.

Zamiast tego są przyciski – wygląda to obłędnie. Obsługa banalnie prosta – mamy tylko trzy: przód, tył i neutral, czyli luz. Jest jeszcze jeden przycisk na kierownicy, ale o nim później. Jak jednak brakuję nam zabawy w zmianę biegów, to na kierownicy znajdziemy łopatki do sterowania przełożeniami. Kolejny powód do dobrej zabawy.

 

Zegary powitały nas kolorową animacją. Miło z ich strony. Tak jak wnętrze zaprojektowano dość oszczędnie, tak elektronika – na bogato. To łatwo wytłumaczyć – efektownie wygląda, a nie zwiększa masy auta.

Ruszam. Alpine A110S od 0 do 100 km/h może rozpędzić się w 4 sekundy. Może, ale nie musi. To zależy od kierowcy. Niektórzy myślą, że mając kilkaset koni pod nogą, nie da się jeździć powoli. Da się – bez żadnego problemu. Inaczej nie zdążylibyśmy z płaceniem mandatów. Dozwolone w mieście 50 km/h przekroczymy, zanim zjedziemy ze skrzyżowania. Jeśli nie chcemy płacić, trzeba delikatnie korzystać z pedału przyspieszenia. Wtedy samochód jeździ jak każde inne autko. Nawet spalanie potrafi być porównywalne z innymi osobówkami o podobnej pojemności. Co więcej – potrafi być zaskakująco niskie. 6 l/100 km było zaskoczeniem, ale warunki sprzyjały zabawie w ecodriving. Lokalna droga, umiarkowany ruch i brak możliwości wyprzedzania. Kilkadziesiąt kilometrów spokojnej jazdy – i taki wynik.

Realnie wychodzi więcej – oscyluje wokół 10 l/100 km, co i tak uważam za dobry rezultat. W końcu taki samochód kupuje się po to, by cieszyć się dynamiczną jazdą.

Wtedy Alpine pokazuje swoje drugie oblicze. Wystarczy skorzystać z czerwonego przycisku „Sport” na kierownicy, aby nasza Alpine przekształciła się w bestię. Dźwięk silnika staje się jeszcze bardziej wyrazisty i pojawia się to, co tygrysy lubią najbardziej – łutututu. Każdy fan samochodów wie, o czym mowa, a ci, którzy nie wiedzą – i tak nie kupią takiego pojazdu.

Jest moc – jest przyjemność z jazdy, a to kosztuje. Spalanie drastycznie szybuje w kosmos – i 20 l/100 km nie jest górnym pułapem. Dużo? Tak. Ale wcale nie żal pieniędzy na tankowanie. To dobrze wydane pieniądze.

Jest jeszcze jeden szczegół zachęcający do dynamicznej jazdy. Samochód zwraca na siebie uwagę – szczególnie w takich barwach jak ten. Fajne uczucie, ale ewidentnie czuć presję, jakby wszyscy oczekiwali pokazu mocy. Czy w takich okolicznościach można zawieść publikę?

Alpine A110 to niszowy pojazd – nie dla każdego. Na pewno nie sprawdzi się jako auto rodzinne. Jest dwuosobowe, z mikro bagażnikiem. Na auto firmowe tym bardziej się nie nadaje, chyba że prezes zażyczy sobie taką zabawkę. Dość drogą – ceny w salonie startują z poziomu 300 tys. zł. Sporo, ale w porównaniu z innymi autami o podobnych osiągach – już nie tak dużo.

Alpine A110 dedykowane jest tym, którzy cenią indywidualność i potrafią cieszyć się dynamiczną jazdą. Pozostaje tylko zastanowić się nad wyborem wersji. A110S jest chyba optymalną konfiguracją – przynajmniej dla mnie. Sztywniejsza, głośniejsza i mocniejsza od podstawowej wersji A110. Ma to swoje konsekwencje – jazda jest mniej komfortowa, ale o to właśnie chodzi. Samochód trzyma się drogi, a auto czuje się wszystkimi zmysłami, dzięki czemu lepiej można wykorzystać to, co fabryka dała. Przypomnę tylko, że auto waży zaledwie 1100 kg i ma napęd na tył, a to gwarancja czystej przyjemności - jeżeli potrafimy z tego korzystać.

Alpine jest unikatem na polskich drogach, budzi ciekawość – i co może zaskoczyć – budzi sympatię.

TikTok

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor