Auto w Pracy

Slideshow Image

 

Suzuki S-Cross wygląda znajomo, nic dziwnego taki model trafił w moje ręce w zeszłym  roku.  Na pierwszy rzut oka zmian nie widać, czyżby tym razem czekało na mnie mniej pracy.  Zamiast jeszcze raz opisywać wygląd zewnętrzny, wyposażenie, wystarczy zamieścić link do wcześniejszego testu.

Test Suzuki-S-Cross-nowy czy stary ?

Ponieważ oba samochody to wersje bogato wyposażone, więc i to można pominąć, wszystko opisałem w tamtym roku.  W takim razie mogę od razu przejść do istoty testu.  Czy mały silnik sprawdzi się w całkiem sporym crossoverze.

 

Fakt, od kilku lat jest trend montowania co raz mniejszych silników, ale jak ktoś lubi mruczenie V8 to litrowy silniczek tego nie zapewni. Właśnie taką litrową jednostkę wstawiono do S-Crossa. Pojemność tylko 998 cm3, ale aż 111 KM.  

Na początek sprawdzimy go w mieście. Miasto to chyba najtrudniejsze miejsce prób. Krótkie trasy, co chwila światła lub skrzyżowanie i wszędzie trzeba dopasować się do innych uczestników ruch.  Zwłaszcza spowalnianie ruchu nie jest mile widziane.  Wystarczyło ruszyć i już wiem, że S-Cross nie będzie sprawiał problemów. Silnik faktycznie generuje 111 koni, a to wystarcza aby sprawnie poruszać się po mieście.  Na światłach nie zostaniemy. Wyprzedzanie, zmiana pasa ruchu też nie sprawia kłopotów. Kompaktowe rozmiary samochodu to w mieście spora zaleta. Nie czujemy się jak w maluchu i nie mamy problemów przy parkowaniu.  S-Cross jest wyżej zawieszony niż osobówka co docenimy przy wysokich krawężnikach.  Miejska jazda to mocna strona tego modelu, ale jest jeszcze jedna strona medalu – spalanie. Tu spodziewam się dobrego wyniku i rzeczywiście taki jest. Spalanie na poziomie poniżej 6,5 litra na 100 km jest realne, ale wymaga to spokojnej jazdy. Nie będziemy zawalidrogą, ale o dynamicznej jeździe można zapomnieć. Jeżeli trafimy na wzmożony ruch i miejskie korki spalanie podskoczy w okolice 7 litrów. Kolejny czynnik który ma istotny wpływ na spalanie, to styl jazdy. Im bardziej dynamiczna jazda tym spalanie większe.  Kierowcy korzystający z tego co fabryka dała bez trudu osiągną 8 litrów. Takimi rekordami nie ma co się chwalić, więc wyruszamy za miasto. Nie ma cudów, tu spalanie musi być niższe.  Cel osiągnąć 5 z przodu. Nie jest to aż tak trudne zadanie. Jeżeli na naszej trasie nie będzie autostrady to wystarczy trochę mniej gazu, aby spalanie spadło poniżej 6 litrów. 

 

W sprzyjających warunkach i mocnej samodyscyplinie można zejść poniżej 5 litrów. Niestety,  inni uczestnicy ruchu nie chcą partycypować w sukcesie i spalenie znów na poziomie 5 litrów z ogonkiem.  To i tak dobry wynik, ale o rzeczywistym spalaniu najwięcej powie tzw. cykl mieszany.  500 kilometrów po Mazowszu, to dystans który pozwala wyeliminować przypadkowość pomiarów. Drogi chyba każdej kategorii, od ekspresówek do leśnych duktów. Do tego wystarczy dodać kilka miast, wioski i niezliczoną ilość znaków utrudniających sprawne poruszanie, aby można było powiedzieć iż jest to prawdziwy cykl mieszany.  Na takiej trasie jednostkowe zdarzenia takie jak roboty, korki, czy wypadki nie mają wpływu na końcowy wynik. Styl jazdy już ma znaczenie.  Tym razem celem nie było uzyskanie jak najniższego spalania, a ocena samochodu podczas dość intensywnej eksploatacji.  Czas gonił, więc prędkość przemieszczania odpowiednio wzrosło i tu miłe zaskoczenie, średnie spalanie tylko 6,3 litra na 100km. Niewiele więcej niż podaje producent, a sądzę iż starali się jechać oszczędnie, a oszczędność nie była moim priorytetem. 

Zużycie paliwo to ważny parametr mający wpływ na decyzję zakupu. Wymierna wartość, nawet jeżeli przyjmiemy iż producentom zawsze wychodzi trochę mniej niż nam. Dużo  trudniej ocenić jak jazda samochodem wpływa na kierowcę, jego samopoczucie, zmęczenie. Niewymierne, subiektywne wrażenia, które decydują nie tylko o naszym zadowoleniu z auta, ale co ważniejsze o bezpieczeństwie.

 

Jazda próbna wokół salonu niewiele nam w tym pomoże. Sprzedawca będzie zachwalać, czarować gadżetami i szybko minie czas na poznanie auta. Na to potrzeba czasu, jeżeli jest taka możliwość warto wypożyczyć samochód i samemu pojechać w dłuższą trasę.

Kilka godzin za kierownicą powie nam czy fotel kierowcy jest wygodny, czy są drobiazgi, które urastają do rangi problemu itd. S-Cross wychodzi zwycięsko z tej próby. Zacznijmy od początku, wsiadam, ustawiam fotel, lusterka i nie muszę nic poprawiać do końca testu. Przed ruszeniem nie trzeba czytać instrukcji obsługi. To, co potrzebne do jazdy, znajdziemy bez trudu.

 

Wszystko jest i to na swoim miejscu, a jednak czegoś brakuje. Jakiś akcent, który ożywiłby wnętrze, a potem kojarzył się z S-Crossem. Zawsze można powiedzieć, że lepiej tak, niż wtedy kiedy po kilku godzinach gadżety zaczynają nas irytować. Ok, kilka godzin za kółkiem nie stanowi problemu, wysiadamy bez bólu pleców, zmęczenia i szybko zapominamy o jeździe.

 

Pora więc wrócić do postawionego na początku pytania, czy mały silnik daje radę. Okazuję się że tak. Koń jaki jest każdy widzi, 111 koni mechanicznych z małego czy z dużego silnika dalej jest 111 KM. Wystarcza to do sprawnego poruszania się i w mieście i w trasie. Większa jednostka napędowa w S-Crossie ma pojemność 1,4 litra i 136 KM,  co przekłada się na nieco lepszą dynamikę i nieco wyższe spalanie.

 

S-Crossa możemy zakupić w wersji z napędem na cztery koła.  Za taką przyjemność trzeba jednak sporo dopłacić. Teoretycznie 7 tysięcy, praktycznie jest to jednak dwa razy więcej. Wersja z napędem 4x4 występuje tylko w bogatszej wersji wyposażenia. Najtańsza wersja 1.0 BOOSTERJET 2WD 5MT Comfort kosztuje 66900 zł. Wersja z napędem 4WD - 1.0 BOOSTERJET 4WD 5MT Premium to wydatek minimum 80900 zł.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor