Auto w Pracy

Slideshow Image

Świat idzie do przodu i każdy pojazd, choćby był najlepszy  z biegiem lat wymaga modernizacji.  Na początku wystarcza facelifting, potem trzeba dokonać zmiany pokoleniowej i przedstawić nowy model.  Konstruktorzy i projektanci nie mają łatwego zadania, zwłaszcza jeżeli poprzednik był udanym modelem. Suzuki Swift jest takim wyzwaniem.  Jego debiut w 2004 roku rozpoczął nową erę designu Suzuki. Trudno było przejść obojętnie obok tego samochodu. Funkcjonalność i walory trakcyjne pozyskały dla niego liczne grono miłośników. Czy nowy model uniesie pokładane w nim oczekiwania?

 

Podobno liczy się pierwsze wrażenie, a to może być niebezpieczne. Uwaga to może być miłość od pierwszego spojrzenia.  Jeśli nie, to i tak budzi emocje. Jest w nim coś z kota, którego chce się przytulić, a że jest to drapieżny kot, to tylko lepiej.

 

Piękny wygląd to jeszcze za mało, aby być pewnym sukcesu, zwłaszcza w tym segmencie, Stworzyć auto uniwersalne to chyba najtrudniejsze zadanie dla projektantów. Ekipa Suzuki z zadania wywiązała się doskonale. Samochód spodoba się zarówno miłośnikom sportu jak i osobom ceniącym wygodę oraz funkcjonalność.

 

Co jest w nim takiego, że ujmuje każdego?  Samochody podlegają modzie, kiedyś szczytem elegancji było obłe nadwozie, najlepiej jakby było spłaszczoną kulą, teraz zaokrąglone płaszczyzny zajmują przetłoczenia z wyraźnie zarysowanymi krawędziami. Nie inaczej jest w nowym Swifcie.

 

 

Nowy Swift mierzy 3840 mm to o 10 mm mniej od poprzedniego modelu. Bagażnik ma 265 litrów pojemności, to 50 litrów więcej niż było.  Tyle liczby, a jak wygląda to w rzeczywistości ?  Interesujące może być zestawienie litrowego silnika z 860 kilogramami masy pojazdu. Niby nic, ale jeśli ten mały silniczek generuje 110 koni mocy to już się robi ciekawie.

Odpowiedzi na to może dać tylko jazda. Wsiadam i jestem w Suzuki. Poznaje wiele detali z innych modeli tej marki. Trudno nie zauważyć wyświetlacza który wyświetla takie dane jak punkt przeciążenia, takich cudów nie ma konkurencja, chyba że w Formule 1. Dokładnie taki sam bajer jest w Baleno.

Stacja multimedialna to już wspólny element każdego modelu Suzuki. Ma to swoje zalety, wystarczy raz zgłębić lekturę grubej instrukcji obsługi, a potem już z górki. Wreszcie nawigacja nauczyła się polskiego.

Są też różnice. Trójramienna kierownica z charakterystycznym ścięciem. Niby drobiazg, ale kierownica świetnie leży w dłoniach. Przyciski do sterowania tempomatem i audio także znalazły na niej miejsce. Nie mogło być inaczej, takie rozwiązanie to standard. Trzeba przyznać że sprawdza się to doskonale. 

Zamiast tradycyjnej stacyjki mamy przycisk „start” To też wygodne rozwiązanie, które szybko z elitarnego gadżetu trafiło pod strzechy. Przyciskam „start” i uruchamiam silnik. O włączeniu świateł nie musimy pamiętać. Ledowe światła do jazdy dziennej włączają się automatycznie. 

Testowany model to 1,0 BOOSTERJET z automatyczną skrzynią biegów.

Szkoda, że biegi zmieniamy w linii prostej. Łatwo przerzucić się, zwłaszcza przy ruszaniu. Słabo wyczuwalny jest przeskok pomiędzy trybem „M”, a „D”. Jeśli już jesteśmy przy wyborze trybu to warto zauważyć manetki przy kierownicy. Nie ma problemu z biegiem wstecznym, jego wybór uruchamia kamerę cofania. Obraz na 7 calowym ekranie pozwala na precyzyjne wykonanie manewru cofania.

Ruszam i po chwili mogę powiedzieć, że kocham to auto. Lekkie wciśnięcie gazu wywołuje jego żywą reakcję. Przyśpieszenie zaskakująco dobre jak na tak mały silnik. Bardziej zdecydowane przyciśnięcia gazu sugeruje, aby sprawdzić czy przypadkiem nie dostaliśmy przedpremierowej wersji „sport”. Dźwięk i wskazówka szybkościomierza na polu zagrożonym mandatem wywołuje uśmiech na twarzy. Na szczęście hamulce są równie skuteczne. 

Pierwsze kilometry to jazda po mieście.  Jest moc, nie to, żeby się ścigać od świateł do świateł, ale sprawne manewry zdecydowanie lepiej wychodzą gdy używamy gaz, a nie hamulec.  W przypadku Swifta takie manewry to sama przyjemność.  Gabaryty pojazdu  skłaniają nie tylko do przemykania pomiędzy autami. To także duży atut podczas poszukiwania miejsca do parkowania.  Zmieścić się łatwo, ale trzeba uważać na krawężniki.

Jazda miejska to nie jest ulubiona dyscyplina samochodów. Krótkie trasy, często zanim silnik się rozgrzeje już jesteśmy na miejscu. Po drodze co chwila, hamowanie, ruszanie, albo jazda w korku.  Efekt to szybsze zużycie części, tego nie widać ale spalanie jest już wartością wymierną, którą każdy kierowca dostrzeże. Producent podaje, iż średnie zużycie paliwa w cyklu miejskim to 6,4 litra na 100 kilometrów. No cóż, być może w warunkach testowych taki rezultat można osiągnąć, w mieście Warszawa podczas normalnego ruchu jest to niemożliwe. Oczywiście na krótkich odcinkach, zwłaszcza, jeśli zrobimy to na szerokich arteriach i najlepiej w nocy, wtedy uzyskamy jeszcze lepszy wynik. Tak poważnie nie zdziwmy się, jeśli realne spalanie będzie w okolicach 8 litrów na setkę.

W cyklu pozamiejskim ma być tylko 4,3 l/100km. Ten wynik jest już możliwy do osiągnięcia. Trochę cierpliwości, nie dać się sprowokować brzmieniu silnika i gwałtownie nie przyśpieszać i czwórkę z przodu da się utrzymać. To co zobaczymy po przecinku, to wynik naszego opanowania. Nie chcemy się mocno ograniczać, to nie ma problemu, co najwyżej nieznacznie przekroczymy 5 litrów. Jest jeszcze opcja „hulaj dusza, piekła nie ma”, ale w tym wariancie średniego spalania także nie ma. Spali tyle ile będzie wlane, w zamian przyjemność z jazdy – bezcenne.

Swift stworzony jest do dynamicznej jazdy, wygląd, dźwięk silnika, a i osiągi niczego sobie. Do 100 km/h potrzebuje 10,6 s, w rzeczywistości zdaje się że auto jest jeszcze szybsze. To duża zasługa elastycznego silnika i dobrze zestopniowanej skrzyni biegów. Jeśli nie ścigamy się spod świateł, to na co dzień o wrażeniach z jazdy decyduje właśnie elastyczność. Sprawna jazda to istotny składnik bezpiecznej jazdy.  Przyspieszenie i elastyczność to atuty na asfalcie, kiedy on się kończy to wszystko się zmienia.

Nie jest źle, ale terenówki z niego się nie zrobi. Po prostu trzeba zdjąć nogę z gazu i uważać na niespodzianki. Całkiem dobrze tłumi nierówności, trzyma się drogi i aż prosi się aby sprawdzić rajdowe właściwości.  Gdyby był wyżej zawieszony, to można byłoby zaryzykować, a tak rozsądek bierze górę.

Ponieważ nowy Swift jest autem uniwersalnym, to oprócz przyjemności z jazdy musi zapewniać odpowiedni komfort podróżowania.  Ogromny wpływ na ocenę mają fotele. Tu jest naprawdę dobrze. Wyprofilowane, dobrze trzymają, ale nie ograniczają swobody ruchu. Miejsca też wystarczająco dużo, nie tylko na przednich fotelach. Istotne, że nie brakuje miejsca nad głową.  Obsługa, nikomu nie powinna sprawić problemów. Suzuki nie stawia na oryginalność za wszelką cenę.  W tym przypadku spokojnie można powiedzieć, że obsługa Swifta jest intuicyjna. Wszystko znajdziemy tam gdzie być powinno.  Nie oznacza to, że możemy wyrzucić instrukcję obsługi, przyda się do szybszego dotarcia do głębiej ukrytych funkcji np. ustawienia nawigacji.

Bagażnik, jak już wspomniałem przybyło 50 litrów pojemności, to całkiem sporo. Regularny kształt ułatwia pakowanie, w razie potrzeby składamy oparcia tylnej kanapy i robi się mała bagażówka. Niestety nie uzyskamy równej podłogi, a to spory minus.  Na obronę Suzuki - konkurencja też ma z tym problem. No cóż, trzeba byłoby składać całe siedzenia, a nie tylko oparcia, a to już podnosi koszty. Pewnie skórka nie warta wyprawki.

Tym sposobem przeszliśmy do części finansowej. Podstawowa wersja Nowego Swifta (1,2 DualJet 2WD ) to wydatek 48 400 zł, w zamian dostajemy całkiem przyzwoicie wyposażony samochód.  Dużo to czy mało ?  Odpowiedź na to proste pytanie nie jest łatwa.  Sama cena nie wiele mówi, trzeba zobaczyć co za tą kwotę otrzymamy. Przysłowiowych „golasów” praktycznie już nie ma, więc pozostaje żmudne porównanie oferowanego wyposażenia. Każde udogodnienie, dodatkowy system bezpieczeństwa to koszty. W jednych autach jest to już wliczone w cenę, w innych wymaga dopłaty.  Wbrew pozorom sama cena zakupu nie jest aż tak istotna.  Profesjonaliści rozwiązują tą kwestię obliczając TCO, czyli całkowity koszt posiadania pojazdu od momentu zakupu do jego sprzedaży. Koszt zakupu plus wszystkie wydatki na paliwo, ubezpieczenie, przeglądy i naprawy w całym okresie posiadania pojazdu. Od tego odlicza się kwotę za jaką sprzedamy pojazd i  mamy pojęcie ile rzeczywiście kosztuje nas samochód.  Przeciętny Kowalski tak łatwo nie ma, raczej trudno aby przewidział ile przejedzie kilometrów, zapoznał się z cenami przeglądów i ewentualnych napraw wszystkich porównywanych aut. W tym przypadku istotne są emocje, a to mocna strona nowego Swifta. Wygląd i wrażenia z jazdy sprawiają, że chcemy go mieć.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor