Auto w Pracy

Slideshow Image

Suzuki Ignis to model który budzi skrajne emocje, od zachwytu do negacji. Nic dziwnego, skoro wyróżnia się na ulicy.  Kiedyś patrząc na samochód można było poznać kraj jego pochodzenia. Potem przyszła globalizacja i  zatarła się różnica. Patrząc na Ignisa nie trudno odgadnąć jego azjatyckie korzenie. Podobnie było z poprzednią generacją tego modelu z pierwszej dekady XXI wieku. Auto wyróżniało się na tle europejskich konkurentów (chociaż tak naprawdę zajmował własną niszę na rynku). Takie samochody zawsze antagonizują odbiorców. Można być za lub przeciw, ale trudno pozostać obojętnym. 

Teraz na rynek weszła nowa generacja Ignisa,  w zasadzie to całkowicie nowy samochód pod tą samą nazwą. Jedno zostało, kontrowersyjna stylistyka, a wraz z nią przeciwstawne opinie o jego wyglądzie.

Wymiary, a zwłaszcza długość  3700 mm, szerokość 1660 mm, wysokość 1595, wskazują że mamy do czynienia z maluchem. Wygląda na więcej, ale faktycznie krótki przód,  jeszcze krótszy tył i wszystko się zgadza.  Parametrem który warto zauważyć jest prześwit – 180 mm, to już przynajmniej crosover.  Suzuki określa go mianem ultra kompaktowy SUV. W połączeniu z napędem na cztery koła, a taki wariant Ignisa można zamówić to takie określenie da się uzasadnić. W końcu to SUV-y już dawno zatraciły walory pojazdów terenowych.

Wróćmy do wyglądu, Ignis to samochód o trzech twarzach. Z przodu dominują wielkie reflektory, dzięki nim samochód nabiera masy. Patrząc z tej strony rzeczywiście można spodziewać się pojazdu klasy SUV.   Interesujący jest widok z boku.  Zwarta bryła przywołuje na myśl kulturystę, napięte mięśnie czekają tylko na sygnał. Jeśli nie ma punktu odniesienia, to nawet nie widać, że jest to siłacz  mniejszych rozmiarów. Zupełnie inaczej prezentuje się z tyłu. To chyba najbardziej kontrowersyjny punkt samochodu.  Nieproporcjonalnie wąskie i wysokie nadwozie wygląda dość dziwnie.  

 

Obraz całości uzupełniają modne ostatnio przetłoczenia.

Wnętrze to kolejne zaskoczenie. Tu Suzuki przeszło same siebie i zrobiło Suzuki inne niż Suzuki.  Do tej pory każdy model Suzuki miał mnóstwo elementów wspólnych. Znając jeden model, w każdym innym czuliśmy się jak u siebie, a tu niespodzianka.

Zacznijmy od tego co najbardziej rzuca się w oczy, czyli panel sterowania klimatyzacją.

Drugi nie mniej zauważalny detal to pomarańczowe wykończenie centralnego tunelu i uchwyty w drzwiach o tej samej barwie.  Jeżeli byłby to kolor nadwozia to nikogo by to nie zdziwiło. Lakier samochodu to biała perła. Białe wykończenia boczków drzwi i deski rozdzielczej dobrze komponują się w całość. Wprowadzenie dodatkowego koloru i to o tak kontrastowej barwie zaskakuje. Najpierw szok, potem całkiem fajny detal ożywiający wnętrze.

Przydałby się trochę bogatszy zestaw wskaźników. Niby wszystko jest (szybkościomierz i obrotomierz), ale ostatnio Suzuki przyzwyczaiło nas do bardziej wyszukanych rozwiązań i teraz czegoś tu brakuje. No tak brakuje zmieniacza wskazań który zawsze jest pod zegarami. Tu jest inaczej, zamiast pstryczka jest panel sterowania na desce rozdzielczej.

 

Dobrze że została wielofunkcyjna kierownica. No cóż człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego.  Sterowanie audio na kierownicy to już absolutnie obowiązkowe wyposażenie współczesnego samochodu. Jak już o audio, to stacja multimedialna jest taka sama jak w innych modelach Suzuki, ale zupełnie inaczej oprawiona.

Kolejną niespodziankę spotkamy za tylną parą drzwi. Samochód jest 5 lub 4 osobowy. Zależy to od tego, jaką kanapę mamy z tyłu. Jeżeli dzieloną z możliwością przesuwania to nasz pojazd jest 4 osobowy. Tracimy miejsce dla piątego pasażera, ale zyskujemy nowe możliwości adaptacji wnętrza do naszych potrzeb. Jeśli samochód jest dla nas narzędziem pracy, to warto rozważyć taką opcję. Przesuwana kanapa to rozwiązanie, które daje nam całkiem sporo dodatkowej powierzchni ładunkowej.

 

Chociaż poznawanie Ignisa to naprawdę ciekawe zajęcie to trzeba ocenić jego walory użytkowe w ruchu. Testowana wersja to 1,2 DUALJET SHVS ENG A-Stop. Strasznie długa nazwa, najistotniejszy w niej jest skrót SHVS. Smart Hybrid Vehicle by Suzuki to układ hybrydowy typu „mild hybrid”.  Układ ten wspomaga pracę silnika spalinowego, ale go nie zastępuje. Bez tradycyjnego motoru nie pojedziemy, ale podczas postoju zamiast silnika spalinowego system SHVS podtrzyma funkcje „życiowe” samochodu. Przy ruszaniu silnik również może liczyć na pomoc tego układu.  Jak to przekłada się na eksploatacje pojazdu, czy jest to zauważalne od pierwszych kilometrów. Zacznijmy od dynamiki. Moc jest taka sama z systemem i bez. Spalanie teoretycznie powinno być mniejsze, przecież po to wprowadzono ten system. Producent podaje, że różnica powinna wynosić od 0,5 do 1,0 litra na 100 kilometrów. Zakładając iż roczny przebieg samochodu wyniesie 20000 kilometrów, to w ciągu roku zaoszczędzimy 1000 zł. Różnica w cenie pomiędzy tak samo wyposażoną wersją Ignisa z systemem SHVS i bez to 7000zł. Po przejechaniu 140 tysięcy kilometrów zaczniemy oszczędzać. Inna sprawa, że  oszczędność 1l/100km można uzyskać poprawiając styl jazdy.

Jakie jest rzeczywiste spalanie, na trasie bez większego trudu zmieścimy się w przedziale 4,5 – 5 litrów na 100 km. Wszystko zależy od dynamiki jazdy. W mieście katalogowe 4,9 l/100km wydaje się mało realne.  Litr więcej też nie będzie złym wynikiem.

Miasto to trudne środowisko dla samochodów, ale nie dla Ignisa.  90 KM w zupełności wystarczają do sprawnego przemieszczania się w ruchu ulicznym.  Małe gabaryty to w mieście spory atut. Na dojazd do pracy czy na zakupy wystarczy, a miejsce do parkowania dla małego auta łatwiej znaleźć niż dla dużego. Jeśli w jakąś lukę nie zmieści się Ignis to znaczy że nić tam się nie zaparkuje. Wersja „Elegance” obejmuje kamerę cofania. Wyjątkowo przydatne urządzenie. Jeżeli mamy niższy poziom wyposażenia to i tak parkowanie takiego malucha nie stanowi problemu. Z pewnością docenimy duże lusterka. Niby drobiazg, ale chwała Suzuki za to ,że na lusterkach nie oszczędza.  To jeszcze nie koniec chwalenia miejskich zalet tego modelu. Wspomniany prześwit, to prawdziwa rewelacja przy parkowaniu. Wysoki krawężnik, takie przeszkody nie są dla nas straszne, tak jak i dziury w drodze.

Zwiększony prześwit oprócz miejskiej przydatności ma na celu zwiększenie dzielności pojazdu w terenie.  Mój Ignis ma napęd tylko na jedną oś, ale czy z tego powodu mam nie zjechać z asfaltu.  Droga w las wygląda przyzwoicie tylko na pierwszy rzut oka. Owszem, jest twardo,  ale doły i dziury jak w szwajcarskim serze.  Ignis robi co może, tłumi nierówności, ale fizyki się nie oszuka. Małe auto to mały rozstaw osi i w efekcie samochód skacze jak piłeczka pingpongowa. Dalej kończy się teoretycznie lepsza bo utwardzona droga i to jest dobra wiadomość dla naszego pojazdu. Teraz będzie mógł pokazać co potrafi. Faktycznie tak się dzieje, czym gorsze warunki to bardziej doceniamy samochód którym jedziemy.  Dodatkowe 5 centymetrów prześwitu to naprawdę dużo. Kolejny, wystające korzenie, o takie niespodzianki w lesie nie trudno. Tam gdzie osobówka przytrze brzuchem, my przejedziemy nie zauważając przeszkody. Nawet błoto nam nie straszne. Ignis daje radę, a z napędem na cztery koła powinno być jeszcze lepiej. Nie dajmy się jednak ponieść fantazji, w prawdziwy offroad nim nie pojedziemy, chociaż jakby podciąć przedni zderzak, założyć terenowe opony, komplet porządnych osłon podwozia oraz jeszcze kilka drobiazgów modyfikacji to może i dałoby się.  

Wracając na ziemię, kolejny raz Suzuki pozytywnie zaskoczyło. Pierwsza reakcja na określenie ultra kompaktowy SUV  była dość sceptyczna, czy taki pojazd jest komuś potrzebny. Kilka dni z Ignisem przekonało mnie do niego. Mały pojazd o dużych możliwościach. Małe wymiary zewnętrzne w tym przypadku nie oznaczają ciasnoty w środku. Dzięki dobrze pomyślanym rozwiązaniom (przesuwana kanapa) oferuje całkiem spore możliwości ładunkowe.

W mieście samochód który nie boi się dziur i krawężników to prawdziwy skarb. Za miastem dojedzie tam, gdzie zwykłe osobówki będą miały problemy. Gorzej wygląda jazda długodystansowa autostradami. Tragedii nie ma, ale są bardziej komfortowe samochody na takie trasy.

Nowy Suzuki Ignis w podstawowej wersji to wydatek 52100zł, najdroższa wersja z hybrydowym układem SHVS to koszt 72100zł. I dużo i mało. Za malucha sporo, za SUV-a już nie.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor